nad tem, młodzi szli za popędem uczucia i spiskowali...
Już naówczas po prowincyach słaba jeszcze organizacya rewolucyjna, powolnie szerzyć się zaczynała. Sieć ta, która później objąć miała kraj cały, zawięzywała się zwolna upozorowana rozmaitemi niewinnemi imionami i celami.
Władek mało był w to wszystko wtajemniczony, bo odsunięty od ogniska, z niemieckich tylko dzienników wcale nieświadomych, czerpał skazówki ruchu. Biło mu doń serce, chociaż ani jasnego pojęcia, ani przeczucia rozmiarów nie miał... Znając Szymbora niemógł się wcale domyślać by on — który wiecznie szydził sobie z patryotyzmu: miał go w tym przedmiocie zaczepić. Tymczasem wuj niespodzianie go zagadnął.
— No... a cóż mówisz o tym ruchu który od r. 1861 tak rośnie i powiększa się, że dziś już mu granic trudno oznaczyć? Co ty na to?
Władek w istocie niewiele odpowiedzieć umiał... wybąknął kilka słów prawie zawstydzony...
— Wiesz — dodał, że ja wcale zagorzałym patryotą nie jestem... ale tu się coś święci... większego niż zrazu sądziliśmy. Moja rola inną być musi
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dziadunio.djvu/148
Ta strona została uwierzytelniona.