ludu... nie podał ręki mojemu pisarzowi prowentowemu który może mnie powiesić... i nie przyjął jakiego urzędu... W ogólności z dwóch stryczków... jednego oddalonego a drugiego bliskiego, zawsze się ten wybiera, który jak najdalej ukazuje się na horyzoncie.
Dziwnie, zaprawdę dziwnie ci się wydawać może iż ja, ja! nie będąc z powołania patryotą, znany z kosmopolityzmu i obojętności namawiam cię do burdy... ale cóż u kata! muszę być logiczny! Znajduję że kochać się powinieneś póki jesteś młody i przejść przez wszystkie szały i głupstwa młodego wieku... Mam tylko nadzieję że ty z tego wyjdziesz cało... Zwykle majętniejsi zawsze niemal umieją się wyśliznąć, ofiarą pada tłum z którego później robią świętych i męczenników na ołtarze ojczyzny.
Szymbor począł się śmiać... mowa ta i niezrozumiała i dziwnie przykra w końcu aż podraźniła Władysława...
— Mój wuju, rzekł... widzę żeś mnie chyba chciał tylko wybadać... nie wiem zaprawdę jak sobie postąpię, ale to wiem z pewnością, że będę wiernym kraju synem. Mogę zbłądzić, z dobrej woli obowiązków moich nie zdradzę.
Szymbor mu się ukłonił szydersko.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dziadunio.djvu/152
Ta strona została uwierzytelniona.