i Szymbora do Zarębia... pokiwał głową i wedle obyczaju swego gdy miał co ważniejszego do roztrząsania, poszedł do swego gabinetu, aby tam sam na sam przechadzając się... rzecz dobrze ze wszech stron rozebrać.
— Tak, rzekł do siebie w końcu — nie wiem gdzie miałem głowę wczoraj! postąpiłem sobie jak niedoświadczony młokos... popełniłem niedarowaną omyłkę! Truteń ten sam wczoraj przyjechał prosić mnie o pieniądze na podróż! a jam mu ich odmówił. Mógłem położyć za warunek aby sobie zaraz odjechał... potargować się — ale czy się godziło odmawiać gdy Władek nadjeżdża... a Szymbor umyślnie, na złość i przekorę psuć go będzie i jadem swoim zatruwać. Przestrzegałem chłopca nieraz — lecz przez poszanowanie węzłów rodzinnych, nie mogę wuja przed nim zbyt oczerniać — nie lepiejże się go było pozbyć!!
Uderzył się w czoło.
— Ślepy jestem! głupieję! Niechby było licho grosz brało, byle mój chłopak był cały... Zapłacić trzeba, wykupić się, niech jadą, niech jutro jadą, — co rychlej to lepiej.
Bez namysłu Dziadunio usiadł do listu, a że do Szymbora nie pisywał nigdy, wystósował go do
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dziadunio.djvu/155
Ta strona została uwierzytelniona.