Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dziadunio.djvu/156

Ta strona została uwierzytelniona.

Justyny, przepraszając za wczorajsze odmówienie, gderząc trochę na rozrzutność, ale prosząc w ostatku aby przyjechała z nim pomówić, ile na tę podróż potrzebować będą.
Kartkę tę napisawszy, oderwał Antosia od miłej rozmowy z Hanną, gdyż Beniowskiemu dał był dla zabawy nową podróż do Madagaskaru... i przywołał go, przepraszając gości, do gabinetu.
Znał dobrze młodego chłopaka serce i przywiązanie do całej rodziny, zasady poczciwe, gotowość do poświęcenia się bez granic... postanowił więc zwierzyć mu się nieco.
— Antku kochany, dziecko moje — rzekł kładnąc rękę na jego ramieniu... dla mnie ty jesteś jakby członkiem naszej rodziny... kocham cię jak wnuka... ufam ci... Nie zdziwisz się więc gdy od ciebie zażądam dowodu przywiązania dla nas, w które najmocniej wierzę...
Antek wzruszony, wlepił w starego oczy bystre, pytające — jakby natychmiast miał biedz gdzie mu każą, w ogień czy w wodę.
— Będę z tobą mówił otwarcie — dodał stary... Jesteś przyjacielem, towarzyszem, powiernikiem, jakby starszym bratem Władzia... kochasz go.
— I kocham go i szanuję.