ciach... bo młoda rozmowa jest jak ptak co pierwszy raz z gniazda wyleciał, puszcza się, spada, bije... byle skrzydeł spróbowała. Oboje mieli długo pielęgnowanych myśli zapasy ogromne...
— Któż to taki jest? zapytał Beniowski Dziada, widząc wnuczkę tak zajętą młodym człowiekiem.
— To jest mój wychowaniec, od kolebki towarzysz i przyjaciel Władysława... Wkrótce zostanie doktorem i wstydu nie uczyni powołaniu.
— Doktór? spytał król... to się doskonale składa... zrobię go moim nadwornym... a że go tu nic nie wiąże pojedzie ze mną do Madagaskaru... tylko czy nie znajdujesz że się nadto przysiada do przyszłej królowej?
Dziad się rozśmiał...
— Młodzi są... niewinna rozmowa... dajże im pokój.
— Niewinna, zapewne, rzekł król, ale ja o Hannę się zawsze obawiam... przeznaczając ją dla pretendenta.
— Daj im pokój, niech się zabawią, pojedzie zaraz i twoja przyszła królowa więcej go pewno nie zobaczy.
W istocie Antek choć mu tu bardzo było do-
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dziadunio.djvu/159
Ta strona została uwierzytelniona.