wszystko tak kosztowne... a szczególniej u wód... zdzierstwo jest niesłychane.
— Gdybym wam dał tysiąc talarów? cicho odezwał się Dziadek.
— A! kochany Dziaduniu! na nas dwoje... Ja sama muszę się cokolwiek ubrać, nic nie mam, na wsi się opuściłam, przejazd, pobyt — powrót.
— No! nie będę żałował, dam ci dwa... Bóg z tobą — przerwał stary... ale mi to zrób żeby z tobą mąż jechał, nie lubię tego żeby on cię rzucał samę. Ludzie patrzą, wnoszą, gadają... Jedźcie razem.
Justyna z lekka się zarumieniła, Dziadek żywo poszedł do biórka, dobył z niego dwie paczki stutalarówek pruskich i wcisnął je bez dalszych wywodów w ręce Justyny...
— Daj Boże na zdrowie — odezwał się. Czasem sobie od ust odejmuję, byle wam więcej zostawić... tylko daremnie trwonić nie trzeba... oszczędzajcie, proszę.
Nie słuchając podziękowań, nie czekając odpowiedzi — powtórzył:
— A jedźcie razem — jedźcie razem... ty jak zechcesz dokazać tego powinnaś.
Tak się skończyła poufna rozmowa z wnuczką, która krótko zabawiwszy odjechała. Halina ze swem
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dziadunio.djvu/165
Ta strona została uwierzytelniona.