— Rozumiem, propter utilitatem ale nie dla niej samej.
— A Antek? spytał Dziad...
— Nie wiem, zdaje mi się że on mnie w tem przechodzi.
— Poczciwy jesteś... niech cię pocałuję... A z nauk wszak te lubisz które najmniej kosztują mozołu?
— Zapewne... nie będę się przechwalał... rzekł Władek... nauka dla nauki nie jest mojem powołaniem...
— Taki tak... a bodaj i całego waszego pokolenia — westchnął stary. Radbyś się co rychlej rzucił na burzliwe fale czynnego życia... co będziesz robił?
— Zdaje mi się że los mi wyznaczył zajęcie, gospodarstwo... życie obywatelskie.
— Tak, przyzwoite próżniactwo... otium sine dignitate, chociaż z pretensyami do wielkości. Tak! tak! obywatelstwo! powołanie obywatelskie! chociaż żal mi cię na to... ale i tu użytecznym być można.
— Czyby Dziadunio życzył sobie co innego?
— A cóż to pomoże gdyby sobie życzył, jeśli ci natura nie dała popędu do czego innego!! Jesteś skazany na bezmyślne brodzenie w tym obywatelskim żywocie... spodziewam się że przynajmniej
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dziadunio.djvu/167
Ta strona została uwierzytelniona.