Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dziadunio.djvu/173

Ta strona została uwierzytelniona.

Pani Justyna ociągała się zrazu... ale pokusa podróży przemogła... wyjechała... W parę dni potem Szymbor, dawszy Władkowi odetchnąć wysłał doń następującą karteczkę.
„Kochany Władku! — Nie przyjmuję żadnych wymówek — powagą moją wujowską, żądam i nakazuję ażebyś przybył do Krymna na dni parę. Urządziłem polowanie przepyszne i chcę się tobą nacieszyć, nim wyjadę do wód. — Czekam na ciebie punktualnie jutro... i rachuję że mi odmówić nie możesz... Matki twej rączki całuję.“
Odebrawszy kartkę tę Władek trochę nierad, zakłopotany — poszedł z nią do matki.
— Niech Mama powie, co ja mam robić? Dziadunio sobie nie bardzo życzy ażebym często bywał u wuja Szymbora — a jakże tu odmówić?
Matka spojrzała na bilecik i oddając go synowi, rzekła:
— No — ten jeden raz — pojechać tam potrzeba... gdyby częściej zapraszał możesz się czemś złożyć i odmówić — Dziadek w tem jak we wszystkiem słuszność mieć musi... ale na ten raz zdaje mi się nie podobna odmawiać. Ja też wytłumaczę. Jedź i wracaj.
Władek smętnie poglądał na matkę i list.