wino i mięso... Szymbor był ciągle w najlepszym humorze, dowcipkował, bawił... tylko o polowaniu jakoś unikał wspomnienia.
— Dokądże my jedziemy? zapytał go w końcu Władek.
— Do lasu, odpowiedział Apollinary enigmatycznie — ale dzisiaj wypadnie nam podobno gdzieś zanocować pod borami i dopiero jutro szczęścia sprobujemy... Myślę — dodał, że co mamy się w oberży nudzić wieczorem, to sobie bez ceremonii pójdziemy na gawędkę do dziedzica. Dawny to mój znajomy. Choć Niemiec ale człek z głową wcale niepospolitą, bywalec... wykształcony i do tego Herr Ministerialrath...
— A po co nam ten kłopot robienia niepotrzebnych znajomości! przerwał Władek.
— Jużciż musimy pójść choćby dla tego żeby mu za pozwolenie polowania podziękować — rzekł Szymbor, bo jego lasy plądrować będziemy.
— No — to wuj ale ja? Nie jestem nawet ubrany właściwie, zostanę w oberży.
— Nie, pójdziesz ze mną, bo cię o to proszę... uparcie rzekł wuj. — Ubranie u nich nic nie znaczy — na wsi się na to nie uważa... Masz von przy nazwisku które stanie za frak. — My w na-
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dziadunio.djvu/176
Ta strona została uwierzytelniona.