nowej skorupy sterczały suche piszczele przeszłości... Z resztkami wiekowemi szło opornie.
Stary dwór szlachecki, niegdyś splondrowany i spalony przez Szwedów, potem za Sasów odbudowany — opuszczony znów w ostatnich latach bo zgorzały od pioruna — z którego tylko kilka ścian pozostało dla nowego dziedzica — zmieniony na cale porządną kamieniczkę piętrową, która miała wielką ochotkę nazwać się pałacykiem, ale pałacyk potrzebuje pewnego otoczenia, którego tu brakło.
Stała ona małem oddzielona podwórkiem w pośród zabudowań gospodarskich i fabrycznych ciągnących się do koła liniami symetrycznemi i skupionych ku wzajemnej pomocy.
Budowy te nowe, masyw murowane pod blachą i dachówką, opatrzone konduktorami, były co się zowie brzydkie ale nadzwyczaj praktyczne.
Zbliżenie ich oszczędzało wiele czasu i pracy. Tu i owdzie wśród tych nowych przybyszów zamięszał się jeszcze niedobitek z dawnych czasów. W ogrodzie i dziedzińcu dumały stare osierocone lipy pozostawione szczególną łaską i popodpierane altankami, z boku lamus staruszek z głową obłysiałą czekał przerobienia lub rozbicia. Osadzono go tylko bluszczami jak się stroi na śmierć wiedzioną ofiarę...
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dziadunio.djvu/178
Ta strona została uwierzytelniona.