poszedł do Bonn, wpisał się do uniwersytetu, a głodem mrąc dobił się stopnia doktora praw. Z patentem w kieszeni, nie wiemy już jak dostał się do Berlina, a że był gotów na poświęcenia bez granic, a przekonań twardych nie przyniósł z sobą, poszło mu nader szczęśliwie. Nauka oświeciła umysł nie tykając serca, i nie przynosząc z sobą innej moralności nad utylitarną. Doktorat w Niemczech choć niewiele już pomaga, nie szkodzi wszakże... a czasem drzwi otwiera. Dano mu zrazu w ministeryum miejsce bardzo skromne; ale raz mając nogę w strzemieniu, rósł już potem pręciuteńko jak na drożdżach. Ze spraw wewnętrznych przeszedł jako urzędnik do szczegółowych, nieokreślonych poleceń na usługi ministeryum spraw zagranicznych. Funkcye które spełniał określić się dobrze nie dawały, nie były pokaźne; nie nosiły nawet na sobie charakteru urzędowego, ale jako poufne prędko dźwigały człowieka. Stamm rzadko przesiedział dłużej w Berlinie, znikał na kilka miesięcy, wracał jakby z oddalonych podróży, spoczywał, dostawał nowy predykat lub honorową oznakę i znowu tracono go z oczów na całe miesiące... czasem nawet na lata.. Nie musiał jednak doznawać ani zmartwień, ani prywacyi gdyż wyglądał coraz piękniej a liczba
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dziadunio.djvu/182
Ta strona została uwierzytelniona.