nowie słońca... a żaden z jego wizerunków ani do niego ani do poprzedzających nie był podobnym. W istocie twarz była piękna, na pozór spokojna człowieka który jest panem siebie a umie ze swej powłoki cielesnej uczynić co mu się podoba. Rozgmatwać rysów tego oblicza nie potrafiłby najgenialniejszy fizyognomista — było co chwila inne, a nigdy przez jego powłokę nie udało się oczom obcym sięgnąć do dna duszy.... Była to maska nie twarz, ale piękna, wyrażająca najczęściej uroczyste zadowolnienie z siebie i świata. — Na czole nieco powiększonem łysiną malował się rozum chłodny, w bystrych oczach żywość jego i przebiegłość.
Radzca który uczył się łatwo wszystkiego co mu potrzebnem być mogło, zamieszkawszy w kraju polskim, wybornie też już po polsku mówił, wyrażał się z łatwością, a nawet czytywał książki, dla siebie czy z polecenia wyższego... odgadywać trudno.
Chłodno ale bardzo grzecznie przyjął przybyłych; Szymbor nadto wesoło i zbyt jakoś naiwnie (co zakrawało na szyderstwo) przywitał gospodarza i zaprezentował mu siostrzeńca jako ucznia uniwersytetu Berlińskiego.
Radzca raczył podać mu rękę i prosił siedzieć — rozmowa naturalnie poczęła się od Berlina,
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dziadunio.djvu/196
Ta strona została uwierzytelniona.