zkąd Władek przybył niedawno. Ale ślizgając się po powierzchni nie śmiano zapuszczać się głębiej. Mówiono o ulicach, monumentach, muzeum, wzroście i rozroście nadsprejskiej stolicy. Radzca chociaż na pozór obojętny z pewnym rodzajem niepokoju i ciekawością przypatrywał się młodzieńcowi postawy i twarzy pięknej, rysów szlachetnych, wyglądającemu pod względem artystycznym zastanawiająco i odznaczającemu się pewną dystynkcyą, która szanować się każe nawet takim ludziom jak p. Stamm, co starając się ją sobie wyrobić, nie potrafili.
Z kwadrans tak mówiono o cale obojętnych rzeczach, gdy lewe drzwi saloniku otwarły się z trzaskiem, a w progu ukazała się postać niewieścia, jakby w ramach obrazu. Na chwilę niby zdumiona stanęła, wstrzymała się, zdawała chcieć cofnąć, ale pilniejszy badacz byłby w tem rozpoznał umiejętną grę dla ściągnienia oczów zgotowaną.
Była cudownie piękną, nieporównanie wdzięczną — ale do kogoż porównać? Nie Margaretka Fausta, nie Mignon Goethego, nie Karolina Werthera... jakiś ideał Schillerowski, z tej epoki gdy tęskny śpiewak u brzegów Elby i Sali rozbudzał germańską
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dziadunio.djvu/197
Ta strona została uwierzytelniona.