Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dziadunio.djvu/198

Ta strona została uwierzytelniona.

przeszłość i wskrzeszał ludzkie stare podaniowe widma, pełne serca, myśli, ducha.
Ubrana w bieli, przepasana tylko sznurem, z włosami gładko uczesanemi, trzymała w ręku pęk kwiatów świeżo zerwanych i na pół otwartą książkę... Wielkiemi ciemnemi oczyma patrzała ciekawo, zdziwiona na ojca i gości. — W tem Szymbor pospieszył ku niej jako dawny znajomy.
— A to wy! panie hrabio! odezwała się powolnie postępując naprzód, daruj mi pan, nie dostrzegłam go od razu, lękałam się wejść, aby nie przerwać... interesu.
— Żadnego nie mamy, odparł Szymbor, przywożę pani dla pochwalenia się nim mojego siostrzeńca, wprost z Berlina z pod Lip... z Thiergartenu... z nad Sprei gdzieś się pani wychowała. Sądziłem że przejeżdżając przez Waldau, obowiązkiem jest moim złożyć państwu uszanowanie, a razem dowieść nie słowem ale czynem że i my — Polacy, nie wszyscy jesteśmy tak nieokrzesani i nieokrzesujący się jak mi to pani dawała do zrozumienia, bardzo grzecznie ale nader wyraźnie.
Rozmowa zmieniła się na niemiecką. Władek uznał właściwem wmięszać się do niej.
— Gdyby mi wuj był wcześniej powiedział —