Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dziadunio.djvu/199

Ta strona została uwierzytelniona.

przerwał z uśmiechem, że wiezie mnie na wystawę jako ciekawy egzemplarz, byłbym się przestraszył i cofnął... i postradałbym szczęście poznania pani.
Iza uśmiechnęła się lekko ruszając ramionami jakby protestowała przeciwko zbyt francuzkiemu obrotowi komplementu.
— Hrabia się mścisz okrutnie za to czego ja sobie nie przypominam, a pan mi dowieść nie potrafisz!... I od razu przedstawiasz mnie jako polen-fresserkę siostrzeńcowi... kiedy ja... ja...
Podniosła książkę do góry...
— Widzi pan co to jest?
— Dzieła H. Hejnego.
— Tak, i właśniem czytała to co on w r. 1822 jeszcze napisał o Polsce... Przyznaję się żem jadąc tu zaczęła od Soll und Haben, ale skończyłam na Hejnem... Widzicie więc panowie że w tem nic tak złego nie ma. Hejne był na was łaskawszy niż na Börnego, Menzla i tylu innych...
Człowiek któryby wpadłszy w studnią znalazł ją pełną starego węgierskiego wina, nie byłby pewnie ani bardziej ani przyjemniej zdziwionym nad Władka gdy to zjawisko spotkał w niepozornej kamieniczce... Osłupiał... wzrok szafirowych oczu zdawał mu się plądrować po duszy, dźwięk głosu brzmiał jak