Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dziadunio.djvu/210

Ta strona została uwierzytelniona.

Upłynęło kilka tygodni od owego polowania o którem ani Szymbor, ani Władek nie rozpowiadali nikomu szeroko i nic na pozór nie zmieniło się w stosunkach znanych nam osób, ale czułe oko matki postrzegło naprzód jakąś niewytłumaczoną zmianę w synu, a Dziadek też zaczynał być niespokojnym o wnuka, który nadto spoważniał i zamyślony, prawie smutny (do czego nie byli przywykli) pokazywał się im chwilowo, zbyt często pod rozmaitemi pozorami polowania, przejażdżek, interesów, wymykając się z domu... Nie było jednak dotąd ani powodu ani poszlaku dozwalającego posądzać go o jakieś tajemnice.
Zmiana wszakże uderzała.
Dziadek parę razy zapytał Antka, ten nic nie wiedział, ale zgadzał się na to że koledze coś było... że musiał mieć co na sercu.
— Czy nie zadurzył się on, jak jest zapalczywy, tą wnuczką Beniowskiego? myślał Dziadek... Nie bardzobym temu rad, ale dziecko poczciwe, z charakterem, roztropne... jeszczeby to nie było wielkie nieszczęście, — a mógłby sobie z głowy wybić.
Ale popróbowawszy badać Władka przekonał się łatwo, iż Hanna choć mu się podobała, nie zajął