Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dziadunio.djvu/215

Ta strona została uwierzytelniona.

a często nawet dużo wygrywał, jakoś mu się szczęściło, szczególniej we własnym domu.
Zwykłym wspólikinem jego był ostyglejszy, wytrawny, średniego wieku człeczek, dziedzic małej wioseczki do której nie wiedzieć jak doszedł, niegdyś kapitan w wojsku moskiewskiem, pan Serebrenko. — Był on niby Polak, więcej Moskal, a w istocie bez poczucia własnej narodowości, stworzenie Boże... bardzo pospolite i powierzchowności odrażającej. Jak Kernera używał Szymbor do poufnych domowych posług, tak przy grze większej nie obchodził się bez Serebrenki.
Kapitan był siwy, łysy, z wąsem jak szczecina, na jednę nogę nakuliwał, podpierał się na lasce... gadał mało ale w gry różne mistrza sobie równego nie miał — karty w jego rękach chodziły tak że zdawały się przelatywać same jakąś siłą elektryczną...
Serebrenko miał niezmierną flegmę, taką że choć go czasem z powodu nieporozumienia wyszturchano, znosił to śmiejąc się i awantury nie zrobił, dla błahego rzucenia w twarz rękawiczką, albo jakiegoś tam obryzgania, w najgorszym razie nadymał się, wyzywał, ale nazajutrz godził. Drugim talentem Serebrenki wywiezionym ze służby moskiew-