niach, panienkach i polityce... a wedle polskiego obyczaju, kwestye polityczne największej wagi, roztrząsały się w obec sług i mało znanych lub nawet nieznajomych osób. — Niektórzy powtarzali świeże nowiny z Warszawy... plotki zrodzone na bruku a utuczone na wsi, inni odgłosy gazet zagranicznych i nowiny z Zachodu... Władek mógł się przekonać wkrótce że jak najfantastyczniejsze pojęcia obecnej chwili snuły się po głowach, nikt sobie z położenia sprawy nie zdawał... trwożyli się jedni, drudzy przechwalali jak na konia siądą i rąbać pójdą, a nawet wchodzili w szczegóły ubrania i umundurowania. Wnosić było można iż do boju rąk nie zabraknie, męztwa w piersiach nie zbędzie, ale głów do rady... ani widu ani słychu...
Szymbor dawszy się siostrzeńcowi ukryć w tłumie, poszedł sam do kredensu i zjawił się wkrótce wiodąc służącego za sobą, który na tacy niósł ogromny puhar augustowski i butelkę wina szampańskiego w lodowym pancerzu.
— Proszę o głos — zawołał.
— Panowie!! uciszcie się! powtórzyli inni stukając butami, gospodarz prosi o głos...
Milczenie jak mak siał, oczy wszystkich zwróciły się na Szymbora, który ujął ów kielich i począł.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dziadunio.djvu/219
Ta strona została uwierzytelniona.