Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dziadunio.djvu/220

Ta strona została uwierzytelniona.

— Panowie a czcigodni współobywatele przyznacie mi że jedna z cnót na których spoczywają fundamenta społeczności jest bezsprzecznie sprawiedliwość. Ona ludzi równa... stany, wieki i żołądki... W imię świętej sprawiedliwości odzywam się do was, słuszna to jest aby młody człowiek w sile wieku wszedł pomiędzy nas cośmy wszyscy uczciwie spełnili po kilka kieliszków różnego wina i kpił sobie ze współbywateli trzeźwą głową?
Okrzyk się wzniósł ogromny...
— Uchowaj Boże! zdrada.
— Bezstronny więc sędzia, acz bliskiego mi i powinowatego winowajcę, IMP. Władysława Zegrzdę wyzywam, aby się z nami zrównał, pod karą infamii i utraty serc obywatelskich...
Władek się zczerwienił.
— Idzie mi też o to aby wstydu familii nie zrobił i nie wzdrygał się kielicha... nie byłby Polakiem gdyby go lada butelczyna straszyła... to mówiąc kipiące wino nalał do kielicha i podał Władkowi. Oczy wszystkich były nań zwrócone... studenckie punkt honoru dla którego nieraz piło się Bockbieru kilkanaście kufli, ozwało się w młodym chłopcu, nie dał się prosić, rozśmiał, ujął puhar, podniósł do góry.