Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dziadunio.djvu/222

Ta strona została uwierzytelniona.

nikt nie wie czy go gra nie spoi, nie pozbawi rozumu i nie nabawi szałem...
Władek czuł dobrze iż się puszcza niepotrzebnie, ale przed sobą samym tłumaczył się że to była chwila wyjątkowa, że wujaszek go niemal zmusił... i że przecie fortuny nie przegra a nałogu od razu nie nabędzie. Wino mówiło mu — a od czegoż młodość!!
Gra się tedy poczęła z różnem szczęściem nadspodzianie gruba... ale co gorzej zrazu wcale nie zajmująca, niezrozumiała, obojętna, uczyniła na nim wrażenie jakby go koło młyńskie porwało... leciał już dalej nie wiedząc dobrze co robi... Srebro, złoto, papierki przesuwały się, przychodziły, skupiały, odlatywały z przerażającą szybkością... Władek postrzegł się późno że coś wcale dużo przegrywał... rady Szymbora były jak najniefortunniejsze... począł więc własnym kierować się instynktem i nie poszło lepiej.
Diabełka obliczywszy się skończono... a Serebrenko staroświeckiego, swobodnego zaproponował sztosika, na którego z akklamacyą się zgodzono... Władek miał odejść gdy Szymbor mu szepnął — ta gra nadzwyczaj łatwa, nauczysz się jej w minutę, probuj, możesz się odegrać. Nie szło ci do djabełka,