Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dziadunio.djvu/223

Ta strona została uwierzytelniona.

ale to temu Iza winna, dodał ciszej, w sztosa możesz mieć szansę...
Podano kieliszki z winem, w pokoju było gorąco, Władek ani wiedział jak się znowu napił węgierskiego, które zdaniem powszechnem miało ochłodzić. Ale głowa gorzała... Około tysiąca rubli winien był Serebrence... począł stawić... Grali i inni grubo... Wstyd było młodemu człowiekowi małych kurzów, grzeczny kapitan oświadczył mu że daje kredyt nieograniczony.
Jak się stało, że w godzinę potem spotniały, drżący, rozdraźniony Władek już był winien tysiąc czerwonych złotych uśmiechającemu się doń Mefistofelesowi... tego on sam pojąć nie mógł. Zaczynał być coraz niespokojniejszym... stawki powiększał, zmieniał, pomnażał liczbę kart... nic nie pomagało... W głowie mu się zawracało... Nagle Szymbor czy ktoś z tyłu szepnął — staw parę razy całą summę... to się pokwitujesz... Zawahał się Władek... podano mu kieliszek, pili wszyscy, to jakoś dodało rezonu... pomyślał — ano sprobuję.
Wysuwał już waleta, na którego miał ważyć to co dla niejednego mogło było stanowić fundusz całego życia... gdy postrzegł w zwierciadle oczy Szymbora dziwnem jakiemś mrugnięciem komuniku-