Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dziadunio.djvu/227

Ta strona została uwierzytelniona.

— Ale Władek braw! braw! dodał Dziadek śmiejąc się.
Szymborowi oczy błysły.
— A jak gracko puhar augustowski duszkiem spełnił!! zawołał.
Myślał zapewne że tem Dziaduniowi zrobi przykrość, ale stary ruszył ramionami wesoło.
— To złoty chłopiec, rzekł... natura poczciwa... i na wskroś nasza... nie zaszkodzi mu ani przypadkowa butelka, ani że się do stolika przysiadł... Gdyby się to gdzieindziej stało, gderałbym może, ale w tak dobrem towarzystwie i familijnym domu... niema niebezpieczeństwa... To mówiąc Dziadek niezwracając już uwagi na Szymbora i Władka który stanowczo wstał od gry, ujął pod rękę owego sędziego, po cichu z nim pomówił dosyć długo, i wrócił ze słomianym kapeluszem w ręku, myśląc gospodarza pożegnać.
Stary nie miał wcale zamiaru gwałtownie wyrywać ztąd wnuka, zostawując mu zupełną swobodę, nie obrócił się nawet ku niemu, ale Władek sam poczuł iż dobrze będzie schwycić się zręcznie i wymknąć się wraz z Dziaduniem. Nieznacznie więc wyszukał kapelusza, uprzedził go na ganek i gdy Szambelan wysunął się bez pożegnania do swojej