Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dziadunio.djvu/228

Ta strona została uwierzytelniona.

bryczki, znalazł już przy niej oczekującego nań Władka.
— Ja jadę z Dziaduniem!
— A nie będzie ci przykro, jeźli powiedzą żem ja ciebie ztąd gwałtem wyciągnął?? posłuchaj mnie, wróć, przegraj do kata ten niepoczciwy pieniądz cudzy abyś go do domu nie wiózł, zabaw swobodnie, a w nocy lub rano przyjedź do mnie. Nie chcę aby mówiono że cię w niewoli trzymam, naprzód na nic by się to nie zdało, powtóre... trzeba byś własną sobie siłę wyrobił.
— Ale Dziadek się nie gniewa!
— Dajże ty mi pokój! rozśmiał się stary ramionami ruszając — za co? na ciebie!! Przyjdź do mnie, pogadamy... ale bądź spokojny... burki nie będzie, to mówiąc ucałował go i odprawił.
Perorował coś właśnie wśród salonu do zgromadzonych Szymbor, jak się domyśleć było można o Dziadku, gdy Władek się zjawił napowrót, z wielkiem podziwieniem całego towarzystwa... Na widok jego umilkł gospodarz, rozmowa się zmieniła. Roznoszono kielichy, Serebrenko zabierał się do nowego banku. Szymbor postrzegłszy Władka powoli zbliżył się ku niemu.
— No! Dziadunio chwat! zawołał... i dobre