Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dziadunio.djvu/229

Ta strona została uwierzytelniona.

ma oko i ucho! trzeba mu było po nocy się trząść aby ciebie złapać na gorącym uczynku!
— Zdaje mi się że miał interes do sędziego.
P. Apollinary rozśmiał się — słuchasz go, rzekł, sędzia by był przyjechał do niego gdyby chciał. Szło mu o to aby mnie skonfundować... ale cóż mnie to obchodzi że stary gderze? Minęły te czasy gdym się obawiał i oszczędzać go musiał...
Dziwi mnie tylko że cię z sobą nie zabrał?
— A dla czegoż by mnie miał zabierać? Dziadek mi wcale zabawy nie broni i niema mnie za takie dziecko, żebym nieustannie niańki potrzebował... odrzekł Władek trochę urażony.
— No, tak tobie jednemu wszystko wolno — dodał Szymbor... I spytał go... Grasz?
— Sprobuję...
Reszta tego wieczora spłynęła wedle programu, młody chłopak siadł do gry, stawił ostróżnie, ale że chciał przegrać, właśnie mu się to nie udało... prawie cała zdobycz została przy nim... gdy nareście i goście się rozjeżdżać zaczęli i jemu czas było wyruszyć. Wysunął się za innymi i kazał jechać do Rajwoli, gdzie przybywszy nadedniem poszedł się przespać do zwykłego swojego gościnnego pokoiku.