Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dziadunio.djvu/230

Ta strona została uwierzytelniona.

Nazajutrz nim się przebudził, Dziad już był na nogach, obszedł swe gospodarstwo, pacierze chodząc zmówił w ogrodzie, napisał kilka listów a z kawą kazał oczekiwać na Władka.
Szczepan zobaczywszy go ubranego, wyniósł imbryczki na ganek, gdzie zwykle podawano w dnie pogodne śniadanie. Dziadunio wysunął się także w swoim szaraczkowym spencerku. Był uśmiechnięty, rumiany a wczorajszy wypadek nie pozostawił przynajmniej widocznej chmurki na jego czole. Wyściskał Władka jak zawsze, posadził go przy sobie i gdy Szczepan odszedł wszczęła się rozmowa od pytań o wczorajszą grę i zakończenie wieczora.
— Słuchaj Władku, rzekł stary — powiem ci tylko jedno, ty, jak nieboszczyk twój ojciec jesteś za dobry... a dobrym na świecie źle... Rusińskie przysłowie powiada: nie bądź złym bo cię rozplują, ani dobrym bo cię rozliżą. Czy być rozplutym jak pieprz czy rozlizanym jak cukier wychodzi na jedno... trzeba ginąć... Ja się dla ciebie nie lękam losu rzeczy gorżkich, ale przeciwnego... Zbyt jesteś dobry, powolny i lękając się ludziom narazić gotóweś narażać siebie. Strzeż się Szymbora... wyrób w sobie energią.
Ja za nic w świecie nie dam teraz innej wska-