Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dziadunio.djvu/234

Ta strona została uwierzytelniona.

co się w kraju dzieje, ale stolica jest ogniskiem... Gotują się wielkie rzeczy...
Władek spojrzał dość obojętnie...
— Kochasz Polskę? spytał Antek zbliżając się doń.
— Krzywdzisz mnie pytaniem...
— I nie chcesz wiedzieć nawet co się robi.
— Bo nie wierzę w to... odparł Władek. Gdy się potrzeba będzie bić — pójdę i będę się bił poczciwie, do zdechu, ale jeźliby zależało odemnie... nie wywołałbym walki nierównej.
— Tak, odpowiedzał Antek żywo — nierównej na oko... bo oni mają wszystko a my nic nie mamy. Ale oni ducha nie mają, a nas on ożywia... Ucisk nas przybił do ziemi, ale nauczył chytrości niewolników... siły nasze są w nich...
— Znowu nie rozumiem — przerwał Władek.
— Pojmiesz to łatwo — rzekł Antek, gdy ci powiem że nasza młodzież stojąca na czele spisku, rachuje głównie na stosunki zawiązane w Moskwie, po uniwersytetach, w szkołach wojennych, w wojsku... Moskale nas poprą, muszą nas poprzeć... Nie rachujemy na interwencyą mocarstw zachodnich, ale na samę Moskwę... interes ich i nasz jest wspólny... swoboda... Wolni pogodzić się potrafimy...