Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dziadunio.djvu/244

Ta strona została uwierzytelniona.

radzić jeszcze... Władek płochy... więcej się kocha w samej miłości niż w kobiecie, potrzebuje złudzeń tych i marzeń. Namów go do Kalisza, wprowadź do tego waryata Beniowskiego. Jego wnuczka śliczne dziewczę, rozsądne, miłe, a to mi nic nie grozi... Gdyby się na prawdę zakochał... gotówbym pobłogosławić, wolę że uboga.
Nieuważał pewnie stary jak Antek słysząc to cały zapłonął i zadrżał, bo nie domyślał się że wymagał od niego ofiary nadludzkiej... wyrzeczenia się tajemnie poślubionych nadziei.
Z tego wrażenia Siekierka ochłonął prędko i rzekł głosem cichym.
— Jeźli mnie posłuchać zechce...
— Posłucha, mówił Dziadek, na miłość niema innego nad homeopatyczne lekarstwo.
Kiedy wyjechał Władek?
— Przed godziną.
— Na długo?
— Mówił że na dwa albo trzy dni...
— Czy sądzisz że pewnie do Stammów tych podążył?
— Jestem pewny, bo mi się do tego przyznał.
Stary namyślał się długo... i zadzwonił, po chwili wtoczył się stary Szczepan.