oprzytomniał, odzyskał męzką odwagę i podszedł prawie swobodny z kochanym starym się witać.
— A!! to panowie się znają! spytał radzca mierząc ich obu oczyma nieufnemi.
— Jakże! jakże! i blizcy jesteśmy krewni! spiesznie i wesoło począł Dziadek, mieszkamy w sąsiedztwie. — Co za miła dla mnie niespodzianka... w miejscu jednego starego znajomego (podał z uśmiechem rękę radzcy) znaleść dwóch (wyciągnął drugą wnukowi).
Panna zaniepokojona, domyślając się czegoś, wodziła oczyma ciekawemi ze starca na młodzieńca, a brew Junony, na samę myśl czegoś coby ją dotknąć, obrazić mogło, poczynała się groźnie ściągać.
Władek wiedział że sobie z Dziaduniem poradzi, a pannę nie łatwo uspokoi gdyby choć cieniem podejrzenia miał ją podraźnić, zwrócił się więc zaraz ku niej z większą śmiałością pozorną niż rzeczywistą miał w sercu — przerwaną, żywą goręcej jeszcze kończąc rozmowę.
Okazywało się że Dziadunio najniewinniej w świecie przybył tu pod pozorem nabycia baranów, i bardzo zręcznie zaraz wrócił do przedmiotu, okazując wielkie nim zajęcie. Iza złożywszy robotę
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dziadunio.djvu/248
Ta strona została uwierzytelniona.