Dziadunio dobiwszy targu o barany, począł frydrychsdory liczyć na stoliku.
Von Stamm nie zdawał się nic dorozumiewać, napisał najformalniejszy kwit, rozmowa potrwała jeszcze minut kilka, potem Szambelan począł się żegnać, a Władek także i razem z nim wyszli z niemieckiej kamieniczki w milczeniu.
W dziedzińcu czując się może szpiegowanym gdzieś z okienka, Dziadek ująwszy pod rękę Władka szedł rozmawiając tak swobodnie i spokojnie, jakby się nic nadzwyczajnego nie trafiło... Mówił o doskonałem gospodarstwie pana von Stamm.
— To mi gospodarstwo co się zowie! zrozumiano bowiem czego nie wszyscy się gdzieindziej dorozumiewają, że rolnictwo musi iść w parze z przemysłem, że one wspólnie się posiłkują, że rola bez fabryki a fabryka bez rolnictwa umiera. Tu widzisz połączone rozumnie oboje, odpadki fabryki użyzniają rolę, rola im dostarcza surowego materyału który od razu wychodzi ztąd pod formą jak najprzenośniejszą, a jak największą sumę pracy w sobie mieszczącą. My co przedajemy ziarno gołe... jesteśmy o sto lat zacofani.
Wychodzili właśnie za bramę, gdzie ich już dojrzeć nie mogło oko ciekawych dworu mieszkańców.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dziadunio.djvu/254
Ta strona została uwierzytelniona.