Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dziadunio.djvu/256

Ta strona została uwierzytelniona.

przykro, możeby się nawet nastraszyła dowiedziawszy z boku o tych odwiedzinach (gdyby się zbyt często powtarzały) — ale ja — wierz mi, znam świat i ludzi, jestem wyrozumiały. Nie posądzam cię znowu o to abyś dla waryacyi na fortepianie i estetycznych rozpraw miał się zakochać i — ożenić.
Władek szedł chmurny.
— Ożenienie, mówił stary — nie jest i nie powinno być dogodzeniem fantazyi sercowej — ono jest kolebką rodziny, gniazdem przyszłości. — Ptaszyna może śpiewać ślicznie ale sobie nie dać rady z pisklętami — a bądź co bądź — o pisklętach myśleć trzeba... aby sokół nie urodził sowy, obracając na odwrót przysłowie... Cobyś powiedział gdyby wróbel ożenił się z kanarzycą. Na chwilę bawiłby się jej żółtą sukienką... ale czem innem się karmią, inaczej żyją, a w końcu się muszą zadziobać...
— Dziadunio te rzeczy tak jakoś bierze? rzekł powoli Władek...
— Ale ja ich nie biorę wcale ani tak ani owak, at! plotę, nie przywięzując do tego więcej wagi niż warto... odparł stary. Gada się aby się gadało... panna piękna... o! bardzo piękna!