Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dziadunio.djvu/257

Ta strona została uwierzytelniona.

— Żeby Dziadzio posłuchał jak gra, jak śpiewa, zobaczył jak maluje a pozwolił się jej wygadać przed sobą... jakie zdrowe, energiczne pojęcie świata i ludzi.
— Ja się już tego wszystkiego doskonale domyślam... rzekł Dziadek... Wszystkie panny świeżo z tego pieca, co się pensyą nazywa, wyjęte, mają obfity zapas talentów i idei, cała rzecz w tem, na jak długo im go starczy i czy odnowić potrafią... Powtóre trafia się i pospolite jest bardzo optyczne złudzenie... Jak dla kobiet tak dla mężczyzn są pewne w życiu pory w których oni się sobie wzajemnie wydają bohaterami i geniuszami, ideałami i bóstwami... Spotyka to wszystkich, dziwna rzecz... Mało kto potem na tej wysokości utrzymać się potrafi. Gdy to wszystko postarzeje, posiwieje... zkąd taka mnogość pospolitych ludzi? Metamorfoza często pierwszych zmarszczek nie czeka i bóstwo... zmienia się w zrzędliwą kucharkę...
Władek zniecierpliwiony westchnął, Dziadek zdawał się na to nie zważać, był w jak najprzedziwniejszym humorze...
Doszli właśnie do Pruskiej Korony, gdzie zanocować mieli.
— Czy ty tu myślisz jeszcze jaki dzień zostać?