zapytał Szambelan wnuka — mów mi otwarcie. — Czy miałeś projekt i zapowiedziałeś im dłuższą wizytę.
— Ale nie! pożegnałem się i jutro rano miałem powracać...
— Pewnie?
— Najpewniej.
— Gdyby bowiem inaczej było, okazałbyś się w ich oczach dzieciakiem, którego dyrektor zastawszy przy otrząsaniu gruszek od drzewa do kozy prowadzi... Tego ja nie chcę...
— Ale, powtarzam Dziaduniowi, że miałem jutro wyjeżdżać rano.
— Jak mnie kochasz?
— Jak kocham mego najdroższego Dziadka! zawołał Władek...
Stary uścisnął go serdeczniej może niż kiedy.
— No to się ślicznie składa... rzekł zacierając ręce. Ja moje barany wyprawiam ztąd zaraz do domu a jegomości zabieram z sobą do Kalisza... bo na Kalisz powracać muszę. Do matki napiszę i wyprawię posłańca.
— Czy ja tam Dziadkowi będę potrzebny?
— Może — inaczej bym cię nie brał... Mam różne w mieście interesa, między innemi jeden de-
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dziadunio.djvu/258
Ta strona została uwierzytelniona.