Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dziadunio.djvu/266

Ta strona została uwierzytelniona.

jakże się stało że ciebie tu widzę, nigdy mi pożądańszym być nie mógłeś...
Odprowadził go na stronę:
— Przybyłem tu na wezwanie kilku znajomych i nieznajomych z Warszawy którzy zjeżdżają, się dla narady... Naturalnie kiedy tu jesteś zapewne zechcesz być przytomny... dowiesz się co się dzieje.
— Ale oni mnie nie znają?
— To nic, ja cię zapoznam...
— I Dziadek na mnie oczekuje w mieście.
— No, to będziesz póki zechcesz...
Wrócili do Hanny... jasnemi oczyma grożącej za Władkiem i uśmiechającej się do niego.
— Kuzynko, szepnął przybyły, czy mi tego professor za złe nie weźmie i wy jeśli was poproszę na ustęp i poufną rozmowę? Mam do was polecenie od Dziadunia.
Hanna ucieszona widocznie, zwróciła się ku Siekierce.
— Zabaw pan mego dziada... Pan Władysław ma do mnie interes, wyjdziemy na chwilę ku lipowej altanie i zaraz powrócim...
Zazdrośnie spojrzał Antek na dosyć obojętnego Władka i powoli zbliżył się do króla zatopionego w czytaniu konstytucyi angielskiej.