spełnione... ja już poszedłem, jużem się zaciągnął, a słowo musi być dotrzymane.
— Temi to dziwacznemi tradycyami waszemi ginęliście i giniecie... posłuszni idziecie pod jarzmo mrzonek... zamiast polityki piszecie krwią poemata... jesteście narodem poetów... a poetów narody nie żyją...
— Przebacz mi pani... przypomnij sobie Maurów w Hiszpanii.
— Przypomnij sobie zdobycie Grenady i ich upadek...
Władek milczał.
— Są konieczności, rzekł, którym się oprzeć nie można, źle czy dobrze uczyniłem, ale słowo dane i ja go nie cofnę...
— Nawet dla mnie?
— Dam ci życie, ale honoru! nie...
Spojrzała na niego ale tym razem z pewnym rodzajem mimowolnego uszanowania. Pierwszy to raz znajdowała go silnym, niezłomnym i wobec niego czuła się słabą...
Łza zakręciła się w jej oku, był to ostatni argument kobiecy.
Władek uczuł się do głębi duszy wzruszonym... chwycił jej rękę i namiętnie zaczął całować.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dziadunio.djvu/307
Ta strona została uwierzytelniona.