czulej, a dwie te istoty nawzajem się dopełniające, żyły w niezakłóconej harmonii i zgodzie.
Stanisławowstwo wzięli do siebie na dopełnienie jej wychowania Justysię. W ich domu rozkwitło to dziecię, śliczne, miłe, ale... trzpiotek niepohamowany, swawolnica która nie znając świata, zdawała się go przeczuwać i zgadywać. Po ojcu widać odziedziczyła to pragnienie życia, palące gorączką w dzieciństwie. W kobiecie te wcześnie rozbudzone pragnienia były straszniejszym niż dla mężczyzny symptomem przyszłości. Mając lat trzynaście była już zalotna, marzyła o szerszym horyzoncie, o wielkim teatrze, niecierpliwiąc się że jej z gniazdka wylecieć nie dawano. W piętnastym roku dojrzała przedwcześnie... Nie myślano jeszcze wcale o wydaniu za mąż bogatej dziedziczki... gdy... na jednem z tych polowań tłumnych, na które się całe sąsiedztwo do Stanisława zjeżdżało, zjawił się człowiek przeznaczenia... Był on już wielu znanym z odgłosu, chociaż mało kto w sąsiedztwie znał go osobiście. Majętny niegdyś i jeszcze za majętnego uchodzący pan Apollinary Szymbor, dziedzic pięknej włości jak dobra Zegrzdów granicą nową przedzielonej, był świetnie wychowany, bardzo przystojny i wsławił się przygodami na wielkim świecie. Dobry
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dziadunio.djvu/31
Ta strona została uwierzytelniona.