Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dziadunio.djvu/32

Ta strona została uwierzytelniona.

szlachcic, gdzieś w podróżach po niemieckich stolicach chwycił podejrzane hrabstwo, do którego się czasem nie przyznawał, niekiedy je przyjmował.
Bawiąc chwilowo w dobrach swoich, już naówczas odłużonych straszliwie, pan Apollinary, zwany pospolicie Apollinem, a nawet Belwederskim przez młodzież złotą, z powodu bardzo pięknej budowy — w niedostatku właściwszego towarzystwa, raczył zstąpić ku prostym wieśniakom i zaszczycić bytnością swą łowy u pana Stanisława. Uważano to za nadzwyczajną łaskę z jego strony, bo w Poznaniu, w Warszawie, Berlinie liczył się do śmietanki najwykwintniejszego towarzystwa, był lwem pięknych pań i ulubieńcem młodzieży. Mówiono cuda o jego sukcessach, talentach, rozumie, dowcipie, grze szczęśliwej, koniach angielskich i różnych awanturkach alkowy, podnoszących w oczach tłumu. Szymbor miał stosunki arystokratyczne znakomite. Nikt się nie domyślał że po kilku próbach niefortunnych w wyższych sferach, myślał już o wyszukaniu sobie na wsi bogatej dziedziczki, któraby zapłaciła długi i grzechy młodości. Znalazł się niby przypadkiem, raczył zaprosić się z nudów...
Samo oznajmienie o tem, że Apollo Belwederski będzie na polowaniu ściągnęło mnóstwo, ciekawych,