Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dziadunio.djvu/322

Ta strona została uwierzytelniona.

mu choć chwilowo przytułek... biedny, młody chłopak — a! nie odmawiaj...
— Kto? co? zkąd? odrzekł głos zaspany...
Antek począł tłumaczyć, gdy i kobieta się zjawiła i światło... Spojrzał dopiero po twarzach i odetchnął, szczere współczucie z obawą zmięszane malowało się na nich... Szeptali między sobą... naradzając się.
— To niema co myśleć, rzekł średniego wieku mężczyzna będący gospodarzem — co będzie to będzie... przyjąć rannego musimy. Ale Moskaliska się włóczą, gdzie go umieścić, aby ocalić?
Kobieta podszepnęła o pokoiku na górze, którego drzwi nie łatwo było otworzyć... Zabrano się znosić natychmiast rannego...
Spytany o jego nazwisko Antek niemiał potrzeby taić...
— Władysław Zegrzda.
— Prawnuk Szambelana! załamując ręce zawołał mężczyzna... prawdziwe zrządzenie opatrzności... toż to mój dobroczyńca...
Siekierka odetchnął... było to dla niego także opatrzności zrządzeniem...
Na górze znalazło się łóżko, pościel, wszystko czego tylko można było dla chorego pożądać... od-