Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dziadunio.djvu/325

Ta strona została uwierzytelniona.

jeden ze znajomych. Hanna zerwała się z krzesła... blada, bez tchu... ani myślała ukrywać wrażenia... porwała za kapelusz, wybiegła w miasto, znalazła staruszkę której nieraz powierzała dziada, ucałowała ręce jego ze łzami, najęła wózek chłopski i sama jedna, nocą, manowcami pojechała do Nagurskich. Dopiero ochłonąwszy w drodze z pierwszego wrażenia postrzegła że się rzuciła za śmiało za pierwszym serca głosem... ale nie mogła się już cofnąć...
Nazajutrz rano gdy Władek oczy otworzył u łoża swego postrzegł tę siostrę miłosierdzia, która zajęła miejsce swe po cichu... zakląwszy się że go nieopuści... aż do końca... Dziaduni opocałował ją w rękę milczący... i było ich tak dwoje... na straży u tego łoża boleści...
Tymczasem Antek musiał powrócić do oddziału, dla opatrywania rannych i dzielenia dalszych jego losów... a Dziadek dowiedział się dopiero w dni dziesięć potym że go w niewolę zabrano i zawieziono do cytadeli warszawskiej.
Nazajutrz po odebraniu tej wiadomości która go przebiła... stary zostawił instrukcye swe Hannie, polecił jej chorego, przyrzekł powrót rychły, i... ruszył do Warszawy...