Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dziadunio.djvu/328

Ta strona została uwierzytelniona.

pod te czasy niespokojne na wsi bym siedzieć nie rad... W Warszawie też nie lepiej, chcielibyśmy zbiedz gdzieś z oczów choćby do Berlina...
— Bardzo dobrze zrobicie! rzekł Dziad lakonicznie.
Szymbor radby się był coś więcej dowiedzieć, ale stary trzymał się chłodno i zdaleka... Wedle rachuby wypadało Szymborowi teraz gdy Władek był w takiem niebezpieczeństwie, zbliżyć się do starego i łaskę jego odzyskać... ale przystąpić doń nie widział sposobu...
— Choć mi na wsi niedogodnie być może, rzekł, gdybym Dziaduniowi w czemkolwiek mógł tam być pomocą, chętnie bym zjechał...
— Nie fatyguj się acan dobrodziej proszę, odparł stary grzecznie, ja nawykłem sam sobie starczyć we wszystkiem, i z moim obyczajem zostanę do końca...
To mówiąc skłonił mu się i odszedł.
Zamyślony wrócił mąż pani Justyny do domu; cały dzień chodził pogrążony w rozstrząsaniu planów postępowania i ostatecznie uznał że należało mu być w miejscu... z bardzo wielu względów... Nic więc nie mówiąc, żonie pozwoliwszy zostać,