rosłych... dość pięknego czoła i inteliigentnej fizyognomii. Dr. Favius nie był ani piękny, ani brzydki, nosił okulary, odrobineczkę się jąkał... ale widać w nim było człowieka myśli i pracy.
Brakło mu formy, ale naiwność ta nie była bez pewnego wdzięku... Z ust uśmiechniętych, ze spojrzenia, znać było dobroć i spokój duszy — słowem przyjemne to było zjawisko, do którego powoli można się było przywiązać... ale nagle zaentuzyazmować dlań niepodobna.
Iza spojrzawszy nań, zrozumiała go intuicyjnie od razu; był to typ dobrze jej znany, swojski... coś nakształt białego chleba miejskiego, którego smak odgadnąć łatwo.
Gość ten bardzo na rękę był rodzicom, przybywał w porę, już u obiadu rozmowa jego zajęła milczącą Izę i wywołała słów kilka. Było to dobrą wróżbą.
Ale po obiedzie Iza cofnęła się do swojego mieszkania na górę, i czując się słabą nieco, dnia tego nie wyszła. Radzca usilnie prosił professora, aby kilka dni pozostał, wchodząc nawet w położenie prywat-docenta, dla którego mieszkanie w oberży mogło nie być dość... taniem zabrał go do własnego domu i postawił w jednym ze swoich pokojów.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dziadunio.djvu/334
Ta strona została uwierzytelniona.