Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dziadunio.djvu/349

Ta strona została uwierzytelniona.

Iza zawahała się wszakże, chwyciła za głowę, dumała.
— Możeby to było okrutnem..... żeby nikt z nas tam nie poszedł... idź ty mój ojcze... idź sam... Kiedyś mi powiesz, jakie to na tobie uczyniło wrażenie. Tyś panem siebie, tyś mężczyzna, i widok ten znieść potrafisz...
Radzca skłonił głowę i wyszedł.
— Wiesz — rzekł do doktora powróciwszy — córka nasza osłabiona jest, podraźniona, widok chorego uczyniłby na niej zbyt przykre wrażenie, żona widzieć się z nim nie może — powiemy mu, że ich nie ma w domu. Ja pójdę z tobą na chwilę do niego — żal mi biednego chłopca. Ci Polacy... oni nigdy rozumu mieć nie będą!!
Lekarz, który był dosyć przyjaźny Polsce i Polakom, spojrzał na radzcę z pewnem podziwieniem ale rad był dla chorego, że się to obejdzie bez tragicznych scen i rozczuleń.
— Ze wszech względów tak będzie lepiej — chory potrzebuje spokojności jak największej. Chodźmy...
Nie zastanowił się nad tem ani radzca, ani Iza która mu sama doradziła, by szedł do Władka, że ów znając dom i obyczaje, domyśli się od razu