Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dziadunio.djvu/35

Ta strona została uwierzytelniona.

Nazajutrz wszakże dowiedziano się, że lew stolic postanowił upodobawszy sobie spokój wiejski, pozostać jeszcze czas jakiś w tem miłem ustroniu.
W parę dni potem zjawił się z odwiedzinami u państwa Stanisławowstwa... przyjęto go zimno... tylko Justysia bardzo żywo okazać się starała jakie na niej uczynił wrażenie... on też szczególniej się nią zajmował.
Po tej wizycie mógł już na pewne rachować zwycięstwo, a dorozumiawszy się iż prostą drogą ciężko mu będzie dojść do celu nie wahał się puścić manowcami. Poprzekupywał sługi... poczęły chodzić liściki potajemne, później Justysia siadywał w ogrodowej altanie, pod którą on podjeżdżał konno, stawał i godzinami całemi z nią rozmawiał. Bez przywiązania, na zimno, chłodny intrygant rachował na prostotę dziecka wychowanego na wsi, nie znającego świata i łatwowiernego...
Gdy się stosunki podpatrzone nareszcie wydały, serce biednego dziewczęcia było już w mocy tęgo człowieka. Stanisław zgryziony, gniewny, naradziwszy się z Dziaduniem z polecenia jego, gd Apollo przybył w odwiedziny — dał mu na osobności grzecznie do zrozumienia, iż życzeniem jest rodziny, aby w domu ich bywać poprzestał.