Dziadunio miał pospieszyć za swym jedynakiem, wszystko było w gotowości do podróży, wydawał tylko ostatnie polecenia swoim zaufanym starym sługom. Z dziwną przytomnością umysłu nie zapomniał on najmniejszego szczegółu, najdrobniejszej ostróżności, nie spuścił się na nikogo... Po obiedzie też z kolei wszedł do jego pokoiku ze zwykłem pozdrowieniem — Niech będzie pochwalony — stary Daniel Rembak, który od dawnych czasów pełnił u niego obowiązki leśniczego.
Był to sześćdziesięcioletni może starzec, suchy, chudy, nieco przygarbiony, ale zdrów jeszcze i silny. We wsi przezwali go byli Milczkiem, bo mówić nie lubił, przeżywszy znaczniejszą część lat swych w lesie, tak nawykł do ciszy i milczenia, że i z ludźmi rozmowy unikał, a nawet towarzystwa bardzo nie lubił.
Daniel w sukmanie, w torbie borsuczej, pokłoniwszy się do kolan Dziadowi, stanął u progu i czekał jego rozkazów.
— Cóż ja ci powiem, mój stary przyjacielu, odezwał się do niego Dziadunio — na teraźniejsze czasy, rób co się da zrobić, aby choć lasu nie dać
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dziadunio.djvu/353
Ta strona została uwierzytelniona.