Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dziadunio.djvu/36

Ta strona została uwierzytelniona.

Lew uśmiechnął się na to. —
— Spodziewam się, rzekł, iż pan niewątpisz że się do życzeń tych zastosuję. Szanuję wielce węzły rodzinne i powagę rodziny... ale rozkazy jej nie mają władzy nad sercem mojem. Odgadliście państwo że ono jest zajęte panną Justyną... będzie więc zmuszone szukać dróg i środków właściwych.... aby... nawet mimo rodziny... pragnienia swe... zaspokoiło... szczęście osiągnęło.
Jest to wypowiedzenie wojny, które pojmuję... dodał, ale teraz nie będąc już związany niczem, czując się hors la loi, banitą... będę postępował jak mi podyktuje uczucie bez względu na nic...
To mówiąc niby szydersko, niby smutnie ale chłodno zawsze, ukłonił się i odjechał. Groźba ta zastraszyła Stanisława... pobiegł znowu na poradę i po rozkazy do Dziadka.
Szambelan nie tracąc chwili pojechał i zabrał Justynę do siebie, a że poodmieniano sługi, i domyślając się konszachtów potajemnych a stosunków, zdwojono straże, nie spuszczano na chwilę z oka Justyny — zdało się że wszystko zerwać się musi. — Dziewczę trochę płakało, zmizerniało bardzo ale rozwinął się w niem żelazny upór i zdwoiła namiętność. Dziadek rachował nieco na kuracyą cza-