Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dziadunio.djvu/374

Ta strona została uwierzytelniona.

za rękę i wszedł z nią do pokoju Władka; pierwszy raz od dawna powstał on na łóżku, wyciągnął do niej ręce obie, uśmiechnął się... Hanna podbiegła, milcząco spojrzeli na siebie... i przeczytali na swych twarzach co na nich wypisało cierpienie.
— Bądź pozdrowiona, moja ty siostro miłosierdzia! bądź pozdrowiona... Jakżem ci wdzięczen żeś chciała widzieć mnie jeszcze... nim...
Hanna mu przerwała.
— Panie Władysławie... ja przybyłam być świadkiem i podporą pierwszych kroków waszych... wstaniecie przecież i musimy chodzić?
— Chodzić? ja? jeszcze chodzić? spytał uśmiechając się Władek — po świecie?
— Ja tak mówić nie pozwalam...
— Moja panno, czyś się nauczyła rozkazywać?
— Czasem.
Władek widocznie się rozweselił... rozmowa z Hanną ożywiła go... ale weszła matka z lekarzem, matka... trochę zazdrośna a trochę przelękniona i resztę odłożono na jutro...
Spostrzeżono że chory spał tej nocy lepiej a nazajutrz rano zbudził się z twarzą weselszą, ubrał staranniej i niecierpliwie czekał przyjścia Hanny...
Dziadek zacierając ręce tryumfował... ale chmura