Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dziadunio.djvu/376

Ta strona została uwierzytelniona.

silnym dzieciom dać żywota. W was odbija się świat nasz znękany... czepiający się zabawek, bo do pracy nie zdolny... Nie mówię tego do ciebie, Antosiu... ale cóż zabiło Władka... własne serce... miękkość własna....
— Władka też serce uleczyć może.
— Daj Boże, zawołał stary... Cóż to za świat, gdzie jeden zawód doznany łamie i gruchocze...
— Pan jesteś wyjątkową istotą?
— Nie — jam jest szczątkiem tego społeczeństwa co niegdyś całe prawie z takich się ludzi składało... panował mu obowiązek... nie pragnęliśmy szczęścia... wiedzieliśmy że go mieć nie będziemy... a wy...
— Nie rozpaczaj pan o przyszłych pokoleniach... wygnanie, ubóstwo, praca — uczą wiele...
Domawiali tych słów, gdy Dziadek stanął jak wryty, nie wierząc oczom swoim, chwycił silnie za rękę Antka... a ten mimowolnie zwrócił oczy ku miejscu, w które się patrzył stary...
Ulicą Thiergartenu dla jezdnych przeznaczoną, posuwał się żywo dosyć powóz świeżutki, nadzwyczaj wykwintnie zbudowany, który ciągnęły cztery konie rasowe zaprzężone à la Daumont.