Dwóch lokajów w liberyi niebieskiej ze złotem, wygalonowanych siedziało z tyłu...
W powozie pochylona nieco, zbyt rażąco ubrana, młodziuchna kobieta i... obok niej prawie nie do poznania odmłodzony Szymbor... Towarzyszka jego — należała zapewne nie do arystokratycznego świata... nie miała ani jego rysów, ani dystynkcyi, ani smaku w ubraniu, ale była młodziuchna i ładna. Szambelan stał osłupiały nad drogą; gdy wzrok przejeżdżającego zatrzymał się na nim, Szymbor zdjął kapelusz, szepnął coś kobiecie, odpowiadającej mu niechętnie i kazawszy wstrzymać poskoczył do starego, nim ten miał czas umknąć przed nim — z szyderską miną powitał Szambelana...
— Szanowny ex-Dziadunio zapewne podziwia mój ekwipaż, twarzyczkę mej przyjaciółki, a nadewszystko kredyt jaki mam w Berlinie! cha! cha! Szczęściem mogę waćpana dobrodzieja wywieść z błędu co do ostatniego. Szymbor nie potrzebuje kredytu... Szymbor jest bogaty, ma kamienicę w Berlinie i kilka kroć sto tysięcy talarów w biletach bankowych.
Staremu krew uderzyła do głowy.
— Czy by J. M. Pan Szymbor, rzekł, trafił na
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dziadunio.djvu/377
Ta strona została uwierzytelniona.