dzał ich w rozmowę, a sam jakby osłabły udawał że drzemie. — Hanna nie postrzegła nawet tej zdrady która by ją zabolała... a Antek się nie domyślił Władka... Ale Siekierka był tak dumny i skryty w sobie, tak przekonany że Hanna go kochać nie może, iż ta nieustannie podawana zręczność zbliżenia się do niej, wcale go nie spoufalała. Gniewał się nawet w duchu na towarzysza iż go na twarde próby wystawiał. Hanna odkwitła znowu... wierzyła w przyszłość czy nie — zawsze to dla niej była zyskana chwila... zapas pamiątek na tęskne dni klasztorne.
To uczucie jakie dla niej miał Władek, braterskie, spokojne, ona dla Antosia od pierwszego powzięła widzenia... Siekierka kochał ją namiętnie, ona go serdecznie lubiła, a czuła całą wartość moralną poczciwego chłopca... Ale od takiej przyjaźni czułej, do owego umiłowania istoty, które przychodzi mimo woli i wiedzy — przestrzeń ogromna nie zapełnia się wolą człowieka. U łoża Władka zbliżyli się oni, zrozumieli, Hanna myślała że mogła by być z nim szczęśliwą nawet... choć inaczej. — Antek powziął gorętsze tylko dla niej przywiązanie, ale ono uszło oczów wszystkich prawie. Hanna nie śmiała się go domyślać, inni nie
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dziadunio.djvu/380
Ta strona została uwierzytelniona.