widzieli, Dziadek tylko którego oko nie przepuszczało niczemu — odgadł tajemnicę. Co więcej zrozumiał Władka i całą jego pełną delikatności i poświęcenia energią.
Tym czasem stan chorego który w pierwszych dniach pozornie się był polepszył — wrócił do pierwszego, a nawet zdawał się szybki koniec zwiastować... Władek tracił siły znowu, — lekarz który przed Dziadem nic nie taił, powiedział mu że już wszelką stracił nadzieję. — Było to gaśnięcie lampy powolne, której płomienie błysnęły żywiej czasami, ale po wysileniu coraz bledszem światłem jaśniały. Władek mówił coraz mniej, myślenie i sama mowa go męczyły, lubił słuchać rozmowy, czasem prosił o muzykę... a gdy słyszał wybraną melodyą... owo Andante con moto tranquillo, które matka z Hanną mu grały, płakał... Nie śmiano mu odmówić a to odżywianie wspomnień dobijało go. Nie było już wątpliwości że umrze... ale kiedy przyjść miała straszna godzina?
Tym czasem wszystko rozkwitało, wiosna była w całym blasku, ogródki willi przejęte wonią bzów, czeremch i jaśminów zdawały się wyzywać do życia... Władek kazał czasem łóżko przysuwać do okna z którego widać było po za ogródkiem ulicę
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dziadunio.djvu/381
Ta strona została uwierzytelniona.