Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dziadunio.djvu/383

Ta strona została uwierzytelniona.

gich artystycznych kędziorach... a wśród nich poważny radzca Stamm...
Oczy Izy które szukały oklasków wybiegły ku oknom pięknej willi i w oprawie otwartego okna jak w ramach obrazu, ujrzała bladą piękną twarz Władka, której dogorywające płomię życia nadawało wyraz idealny. Któż kiedy nie widział jak zbliżając się do grobu oblicze człowieka promienieje, wypięknia się i jak śmierć pieczęć nadziemskiego spokoju nań kładzie?
Iza poznała go... zadrżała, oczy jej jakby magnetyczną siłą wejrzenia wstrzymały się długo na twarzy jego... w ustach zamarły wymowne wyrazy... Za jej wejrzeniem zwróciły się wszystkich oczy w tę stronę — jeden Stamm go poznał, inni widzowie uznali tylko że dla malarza byłby to śliczny przedmiot do obrazka... Iza nie dała znaku życia temu widmu przeszłości, spuściła głowę, szła dalej i gałęzie bzów zakryły ją przed oczyma Władka...
To widzenie dobiło biednego, nie przyznał się on przed nikim, ale gdy łoże odsunięto na zwykłe miejsce zapragnął lekarza i księdza, czuł się gorzej...
Przybyły doktór — ścisnął milcząco rękę Dziada — Dzisiejszej nocy... skończy, rzekł cicho...